Na cmentarzu globalnej wioski

Truizmem jest stwierdzenie, że tradycja, aby istnieć musi nieprzerwanie rozwijać się i adaptować do zmieniających się potrzeb – dlatego też nie warto dziwić się widokowi dyń i innych związanych z anglosaskim świętem zmarłych symboli, które w ostatnich dniach października zapełniać zaczynają przestrzenie tak fizykalne, jak wirtualne. Ze smutkiem dodać jednak wypada, że wraz z upowszechnianiem się wzorów zapożyczonych, coraz mniejsza staje się znajomość zwyczajów rodzimych, degradowanych często do formy przebrzmiałego kuriozum, dla którego – o ile o którym z uprzejmości wypada wspomnieć – brakuje obecnie miejsca w ogólnej refleksji. W październikowej odsłonie projektu „Wokół Tradycji”, w kontrapunkcie do zaznaczonych powyżej tendencji, zaprezentowane zostały zwyczaje związane z pożegnaniem zmarłego w tradycyjnej kulturze wsi lubelskiej, które przybyłym w piątkowy wieczór na salę teatru gościom przedstawiły panie wchodzące w skład kocudzkiego zespołu śpiewaczego „Jarzębina”.

Granica sacrum i profanum na grubość stołowego blatu

Jak jeszcze w początkach zeszłego stulecia stwierdzili etnolodzy, w kulturach tradycyjnych relacja między sferą świętą a doczesną jest ciągła – nie ma w niej miejsca na moce i czasy nadnaturalne, jeżeli wszystko co w granicy zmysłów i poza nimi stanowi niepodzielną jedność. Owszem, rozróżnia się czas niezwykły i czas pracy – oba jednak w różnym stopniu przenika poczucie bliskiego kontaktu ze światem obok; z za-światem. Dlatego też nie powinna dziwić ta pozorna powszedniość, zwyczajność, z jaką zmarły jest żegnany – nas, wychowanych w kulturze obrazu i wyrażanego explicite dramatu, dla których nie dość ekspresji zawierać może spokojne przesiadywanie przy stole, przy którym, w atmosferze niemalże codzienności, zmarły jest żegnany.

Żegnam cię, mój świecie wesoły...

Kultura wsi, wykazująca nieocenione zdolności adaptacji, zachowała wiele pieśni, które dawno utraciły swoją funkcję w liturgii Kościoła – przechowywane jednak w pamięci, bądź w odpisach i drukach, zachowały swoje znaczenie, będąc niezbędne w ostatniej drodze zmarłego. Po zaśpiewaniu ich na powrót przywrócony został porządek świata żywych – zdjęte zostały zasłony zasłaniające lustra, zatrzymane zegary powróciły do swojego miarowego biegu. Zwykło mówić się, że kultura tradycyjna jest przychylna życiu – dlatego też zaraz po tym, jak wybrzmiały dźwięki ostatnich pieśni na ostatnią drogę, rozbrzmiewać zaczęły rozmowy, anegdoty: nieraz uszczypliwe, nieraz domagające się w odpowiedzi szczerego śmiechu – tak, aby nawet w czas święta zmarłych pozostać bliskim życiu, wobec którego śmierć nie jest zaprzeczeniem, a dopełnieniem.


Na zgromadzonych w sali teatru – będącej na czas obrzędu symbolicznym domem żegnanego – czekał poczęstunek: tradycyjne, domowe wyroby przygotowane przez panie z zespołu: ciasta oraz specjały z okolic Janowa Lubelskiego: zapiekany twaróg i kaszaki – bułeczki z ciasta na zsiadłym mleku z nadzieniem z kaszy gryczanej.

Pieśni zastolne – z wizytą w Rzepnowie

Co należy zaznaczyć, wśród przybyłych znalazły się się również panie z zespołu wokalno-instrumentalnego „Jaworek” z Rzepnowa, z którym Teatr Kana nawiązał współpracę w maju 2016 roku. Wizyta ta była niejako kontynuacją spotkania z zespołem „Jarzębina” zapoczątkowanego poprzedniego dnia, gdy oba zespoły spotkały się w Rzeponowie, aby dzielić się doświadczeniem i serdecznością. Wizyta „Jarzębin” w Rzepnowie była także okazją do porównania repertuaru – gdzie, jak obie grupy miały możliwość się przekonać – zbliżone wątki odnaleźć można przy obu graniach Polski. Pomimo, że obie grupy dzieli bez mała cała przekątna obszaru kraju, jak obecni mieli okazję się przekonać, nie odległość stanowi o możliwości nawiązania owocnego dialogu – prześpiewując się wzajemnie i „Jaworek” i „Jarzębina” w ciągu jednego wieczora nawiązały relację dwóch zgranych zespołów dowodząc przed sobą prawdziwego muzykanckiego kunsztu. Wypada dodać,, że tak zgodne na gruncie muzycznego dialogu zespoły wywodzą się z diametralnie odmiennych środowisk: dysponujących innymi tradycjami i inaczej do zachowanej tradycji ustosunkowanych. Wobec złożoności, wielowymiarowości zagadnienia polskiego osadnictwa na Pomorzu Zachodnim zauważyć trzeba, że konfrontacje tak odmiennych porządków tradycji każdorazowo rokują na spotkania jedyne w swoim rodzaju, z których obie strony wyjść mogą jedynie bogatsze. Bez sceniczności, bez komisji konkursowych i sztucznych kontekstów wykonawczych obie grupy pań śpiewając bezgłośnie zapewniły, że kultura tradycyjnego śpiewu – w tym śpiewu tzw. za stołem – ma się dobrze, a z ich głosami i ochotą do śpiewu trwać będzie jeszcze długo.

Maksymilan Dzikowski